VENAIA
Mianem Wenetów określa się trzy starożytne, europejskie ludy i kultury oddalone od siebie geograficznie. To jedni z mieszkańców Italii, Bretanii i bałtyckiego Pomorza Słowian. Badacze przypisują im zarówno pochodzenie iliryjskie, w Italii, jak i celtyckie, w Bretanii. Domyślamy się, że to właśnie Wenetowie założyli Wenetię czyli Wenecję. Ponadto pradawna nazwa Zatoki Gdańskiej – Wenedzka, Wenedyjska – również nie wzięła się znikąd, a wyraźnie wiąże się z ówczesnymi mieszkańcami tych ziem. W książce prof. Witolda Hensela „Polska starożytna” wykazano podobieństwa kulturowe pomiędzy „naszymi” Wenedami i italskimi Wenetami, choćby w zakresie tzw urn twarzowych. Nie wiemy czy to właśnie szlak bursztynowy przywiódł tutaj Wenetów. Gdański trójząb i Neptun czyli Posejdon to sugestywna poszlaka na związek ziem Pomorza z kulturą tzw. ludów morza, które w starożytności nawiedziły Europę. Jak twierdzą historycy były to ludy... nieznanego pochodzenia. Nie jest jasna etymologia nazwy własnej Wenetów. Jedni wywodzą to słowo od ich ilości, a konkretnie mnogości tego ludu. Inni doszukują się związku z łac. słowem „veni”, czyli przybyć, albo fińskim „veni” - rodzina, lub galijskim „vend” - ród, rasa... Być może więc Wenetowie to miano nadane tym ludziom przez sąsiadów, oznaczające, m.in., po prostu „przybysze”. Wtedy moglibyśmy nazwać Wenecję po polsku np. słowem „Przybyszewo”.
Wenecja, Gdańsk i Bretania to krainy wyraźnie związane z morzem. Według Herodota Weneci przybyli ze Wschodu, zaś wg Liwiusza pojawili się wraz z Trojanami, czyli też ze Wschodu. Dziś badacze wskazują, że do Italii przybyli... z Europy Środkowej. Być może więc to szlak bursztynowy zawiódł ich znad Bałtyku do Adriatyku, a nie na odwrót... Ich pismo miało być podobne do etruskiego, a to wiedzie nas już na wody coraz szersze. Być może nawet poza Europę. Do tych, którzy potrafili przemierzać morza, a może i oceany. Byli tacy. Nazywano ich Fenicjanami, a ich język to jeden z protoplastów łaciny. O samych sobie mówili, iż są dziećmi Kanaanu.
Ciekawostką pozostaje okoliczność, że jeszcze w XX w. Niemcy słowem „Wenden” określali Słowian. Dziś ponoć jeszcze czasami stosują tę nazwę do Serbów łużyckich, zamiennie ze słowem „Sorben”. Czyżby język naszych sąsiadów przekazywał nam echa rodowodu Słowian? Być może to nieistotne, gdyż w większości i tak jesteśmy mieszańcami. Pradawne korzenie nikną nam z oczu i z podręczników. Jednak pień drzewa nie zrozumie siebie bez korzenia. Właściwie wszystkie ludy europejskie są „nie stąd”, jednak nie wszystkie przybyły ze Wschodu. To chyba istotna poszlaka wiodąca nas do globalnej pra-kultury. Nie rozstrzygniemy intrygujących hipotez. Starożytni Wenetowie, bliscy kulturze Celtów, Rzymian i Słowian Zachodnich, pozostają tajemniczym pomostem pomiędzy światem dawnym i bardzo dawnym.

SZLAK BURSZTYNOWYCH SKOJARZEŃ
Przeważnie wyruszano z Akwilei, niedalekiej od Wenecji. Dobrymi drogami docierano do Emony, dzisiejszej Lubljany, potem do Calai, dzisiejszej Celje i Poetovio, czyli Ptuj. Stamtąd ruszano na północ, na tereny naddunajskie. W czasach rzymskich prowincję tę nazywano Panonią. Po przebyciu terenów dzisiejszych Węgier docierano do wielkiego obozu wojskowego o nazwie Carnuntum. Obóz ten leżał nad Dunajem, na terenie dzisiejszej Austrii. Tam wówczas przebiegały rubieże imperium. Przekraczając granice cesarstwa kupcy wkraczali na mniej znane tereny. Kierując się na północ wytyczali różne odnogi tzw. bursztynowego szlaku. Przez Morawy i Czechy, przez góry harceńskie, w tym dzisiejsze Sudety, przez tereny ludów nazywanych Kwadami, Markomanami i Wandalami, kierowano się dolinami dwóch rzek. Doliną Morawy przez Bramę Morawską oraz doliną Sitawy, z Vindbony, czyli Wiednia, do Bramy Kłodzkiej. Obie trasy wiodły do miejsca, gdzie odkryto duże magazyny bursztynu – do Wrocławia. Dalej szlak prowadził przez dzisiejszy Milicz, Kępno i oczywiście Kalisz, ówczesną Calisię. Stamtąd docierano do Konina, a potem, wzdłuż jezior, na północ.
Wisłę przekraczano w okolicy Torunia, by potem jej prawym brzegiem dotrzeć w końcu do Zatoki Wenedyjskiej, dzisiaj Gdańskiej. Badacze są zgodni, iż celem wypraw były okolice dzisiejszego Pucka i Wejherowa. Tak wyglądała typowa, choć na pewno nie jedyna, trasa wielu wypraw po złoto północy, czyli bursztyn. Rzymski szlak bursztynowy korzystał już zapewne ze szlaków jeszcze wcześniejszych. Handlem jantarem na dużą skalę zajmowali się już Fenicjanie, Etruskowie i Grecy. A około 3 tys. lat p.n.e., czyli już 5 tysięcy lat temu, ludy nazywane kulturą pucharów lejkowatych. Ślady po nich znajdowane są m.in. na dzisiejszym Pomorzu, nie tylko gdańskim. Kim byli, skąd przybyli? Nie wiemy. Być może gdański Neptun z trójzębem w dłoni jest poszlaką na ich związki z tzw. Ludami Morza, którzy mieli pojawić się w Europie właśnie ok. 5000 lat temu. W Egipcie nazywano ich harpunnikami, zaś znak trójzęba odnajdziemy w kilku miejscach w Europie i świecie, a nawet w alfabetach rosyjskim, chińskim, arabskim i hebrajskim. Wydaje się, że właśnie te ludy, które pozostawiły po sobie głównie dziwnie ogromne kamienne obiekty – dolmeny i menhiry, były prekursorami handlu bursztynem.
Dlaczego akurat bursztynem? Do dziś pozostaje on bardzo popularny. Podobno łączono go wówczas ze słońcem. Od greckiej nazwy bursztynu – elektron i rzymskiej - elektrum, wywodzi się przecież znane nam słowo elektryczność. Ta skamieniała żywica także się pali. „Bernstein” oznacza „palący się kamień”. Więc łączono go ze światłem i ciepłem. Wiedziano więc o nim sporo. Na co dzień przyjęła się u nas jego niemiecka nazwa, możemy więc przyjąć, że i Germanie żywo się nim interesowali, i na tych terenach byli aktywni. Germanie to określenie łacińskie ludów na północ od cesarstwa Rzymu. Dosłownie oznacza ono „bracia”. Musimy przyznać, że to dość sympatyczne określenie sąsiadów zza miedzy. Nie powinno nas zatem dziwić, że Claudius Ptolemeusz swoją mapę terenów dzisiejszych Niemiec i Polski zatytułował „Magna Germania”, co moglibyśmy uznać za zwrot typu „Wielka brać”, albo „Wielkie tereny z braćmi”. Czy zatem także Słowianie to Germanie? Wychodzi na to, że w sensie łacińskim jak najbardziej. Przecież nie było jeszcze pojęć Polska czy Niemcy, zaś rozróżnianie ludów raczej kojarzono z rodem niż narodem. Tym sposobem możemy dojść do wniosku, iż antyczne zainteresowanie bursztynem łączyło wiele ludów. Bursztyn niejako zbliżał ludzi. Chyba możemy mówić o nim ciepło. No jasne...